fado-b-iext8320258Czy „Fado” jest ważne? Zależy, jak patrzeć na zbiór 24 dość krótkich esejów, w których… Właśnie, w których co? Najpierw pomyślałem, że warto posegregować owe eseje, stworzyć zbiory i w ten sposób je opisać. Ale chyba tak nie zrobię. Po kolei recenzować? Zajęłoby to zbyt wiele miejsca. W tych w większości krótkich tekstach Stasiuka przenika się zbyt wiele spraw. W trakcie lektury przede wszystkim wyłania się z nich apoteoza Europy. Nie przypadkiem zatem esej Stasiuka znalazł się w zbiorze „Znikająca Europa”. Otóż to – znikająca Europa. Autor opisuje Europę, chciałoby się powiedzieć, „nieznaną”. Ale to nieprawda. To byłby slogan, frazes… To absolutnie Europa znana. Opisywane przez niego części południowo-środkowo-wschodnie naszego kontynentu muszą być znane nawet tym Polakom, którzy nie ruszają się ze swoich domów – poprzez podobieństwo. Andrzej Stasiuk przejeżdża samochodem przez kraje byłej Jugosławii, Albanię, Rumunię, Słowację, Węgry, Ukrainę i opisuje je nie z perspektywy jednorazowego podróżnika, ale od strony stałego bywalca. Nie bez powodu pisze w eseju „Karpaty”: „Od siedemnastu lat mieszkam w Karpatach i nauczyłem się myśleć o nich jak o odrębnym państwie albo nawet kontynencie”. Tak, Stasiuk ma do tej części Europy stosunek jak do własnego domu, mieszkania, miejscowości, ba! może rodziny. Bardzo swojski. Byłoby przesadą twierdzić, że autor-podróżnik darzy całe państwa takim uczuciem. On czuje sympatię do pewnych części tych krajów. W Polsce niektórzy nazywają takie miejsca „Polską B”. Szanowni Czytelnicy! Nie odbierajcie jednak ani Stasiuka, ani tego, co piszę ja, w sposób pejoratywny. Starajmy się znaleźć uroki Polski B. A w tym pomaga Stasiuk, jeżdżąc po swoim kontynencie – Karpatach. Książka ma trochę formułę „opowieści drogi”. Świadczą o tym choćby tytuły dwóch pierwszych esejów: „Autostrada” i „Słowiańskie on the road”. Ale nie tylko. W wielu miejscach autor dzieli się z czytelnikiem swoimi odczuciami z drogi – jazda samochodem („Droga numer 4, droga numer 1, droga numer 13, czerwone i białe światła, linie na asfalcie ciągnące się w nieskończoność, miraże w lusterkach, blask rozpuszczony w gorącym, czarnym powietrzu, rozjazdy, zielone tablice z nazwami, obwodnice i wiadukty, sploty asfaltowych wstążek, wśród których biją serca miast, sznury ciężarówek jak kolosalne pociągi, ciągnących za sobą pasma smrodliwego cienia, błędne ogniki obłąkańców lewego pasa – sto siedemdziesiąt, sto osiemdziesiąt na godzinę, jakby chcieli przejechać noc na wskroś i zdążyć na wschód słońca, gdy inni będą jeszcze podróżować w mroku…”), bardzo poetyckie retrospekcje krajobrazu zza samochodowych szyb („Bo jechać to jest nic. Najważniejsze zaczyna się potem, właśnie teraz, gdy wszystko już znieruchomiało, struchlało i powoli obraca się w nicość. Pięć godzin temu o zmierzchu jechałem serpentynami przez Šarišską vrchovinę i widziałem, jak nad głównym grzbietem Karpat zbierają się chmury. W Klenovie, w Kvačanach, w Rokycanach było jeszcze jasno, jasno było nad Čergovem, ale na północy zapadała już liliowa ciemność. Blask przedostawał się tylko wąską poziomą szczeliną gdzieś między Lackową a Jaworzyną. A potem sina powieka nieba opadła ostatecznie i gdy brałem benzynę w Prešovie, zobaczyłem pierwsze żyłki błyskawic”), postoje, noclegi, przydrożne hotele („W środku leśnego pustkowia zobaczyłem samotny dom z oświetlonym podjazdem. To była knajpa. Zwalisty mężczyzna w białym fartuchu i kucharskim czepku oglądał telewizję. W półmroku połyskiwała świeżo umyta podłoga i sterczały nogi odwróconych krzeseł”). Z kolei w to wplatane są opowieści o przemierzanych krajach, ich niedawnej historii („Tutaj, w Ministrze, wszystko należało do strzelców górskich, do pułkownika Puiu Borcana, a potem, gdy umarł, do Izoldy Mavrodin-Mahmudin, również w randze pułkownika, zwanej zdrobniale Cocą”), teraźniejszych społeczno-politycznych wydarzeniach, literaturze, a także postaciach, o których mało pisze się w wielonakładowych pismach. Chłońmy te opowieści, bo pewnie już nigdzie ich nie przeczytamy. Z pewnością nie będą częścią podręczników o najnowszej historii Europy. Raz, że Stasiuk zabiera czytelnika w podróż, będąc mu przewodnikiem po miejscach, których nigdy nie odwiedziłby z folderową wycieczką, a dwa, iż właśnie wspomina tak jakoś przy okazji o postaciach, które nie zainteresowałyby nikogo poza pasjonatami historii i literatury opisywanych regionów. Ale nie tylko, bo cytuje prozę Miodraga Bulatovicia, a przez eseje przewija się też postać Danila Kiša. Oj, podpowiada nam, kogo należy czytać! Zatem Stasiuk zatrzymuje się, zdawałoby się, gdy tylko mu na to przyjdzie ochota. Przydrożna knajpa, wieś, przejście graniczne, plac pośrodku miasta czy „każdy najmniejszy przystanek, każda wioska z trzech chałup na krzyż, każda zabita deskami dziura, w której zatrzymuje się pociąg – chociażby raz w tygodniu i tylko osobowy – wszystkie te miejsca zostały zaznaczone i opisane, wszystkie zostały ocalone i można odczytywać” a zatem autor je odczytuje, opisuje, są dla niego zaczątkiem jakiejś opowieści, choćby i takiej, która nagle kojarzy mu się z czymś, co przed chwilą zobaczył. Ale są też i opowieści, do których Stasiuk specjalnie się przygotowuje. Wprowadza czytelnika w świat, o którym chce snuć opowieść, mówi, jak do niego dojechać, zapoznaje z mieszkańcami… A jak różnorodne to historie. Mamy i cygańskie osiedla, i byłe dzielnice żydowskie! Kłębowisko etniczne przewija się na kartach opowieści. Często autor cofa się do lat komunizmu. Porównuje dzisiejszy świat opisywanych państw do lat ubiegłych. O wszystkim i o wszystkich pisze z wielką sympatią. No tak, w końcu jest jego częścią. Jak i my.
I dlatego, w moim mniemaniu, jest to książka ogromnie ważna. Pozwala przekonać się, że można podróżować, zachwycać się, czuć sympatię do miejsc nieopisywanych w folderach wycieczkowych. Sądzę, że wszędzie możemy znaleźć swój kontynent, poczuć się częścią pewnego świata. Nie czuć obrzydzenia, strachu, odrazy. Dla Stasiuka to świat na wschód i południe od jego domu w Bieszczadach. Dla innych może to być biedna część północno-wschodniej Polski, także niezwykle różnorodna etnicznie, kulturowo. Stasiuk pisze: „No więc odkopuję drogę i myślę sobie, że w tej samej chwili to samo robi wielu Słowaków, Ukraińców i Rumunów żyjących gdzieś we wnętrzu tych niesamowitych gór, które wyglądają na mapie jak kręgosłup Środkowej Europy. Ba, kopią też Niemcy i Węgrzy w rumuńskiej Transylwanii i kopią Cyganie, którzy żyją wszędzie”. W tej części Polski można tak samo pomyśleć o zamieszkałych tutaj Łemkach, Ukraińcach, Mazurach, Niemcach, Żydach, Białorusinach, Polakach – i Cyganach, bo oni żyją wszędzie.
Stasiuk bardzo pięknie mówi o wielokulturowości, wieloetniczności Europy. Namawia wręcz do dostrzegania tych części naszego kontynentu, które może niebawem znikną, bo pochłonie je tzw. cywilizacja. Przemyca dyskusję o stosunku Zachodu do biedniejszych obszarów i zastanawia się nad wartością tych miejsc, ich urokiem, nad tym, co mogą wnieść do łączącej się Europy. Pyta nawet o kształt kontynentu: „

Kontur Europy dla wielu jest fikcją albo czymś w rodzaju zbędnej wiedzy wyniesionej z lekcji geografii i zaraz zapomnianej, ponieważ do niczego nie była potrzebna (co to zresztą za kontur, który skazuje na niebyt dwie trzecie Ukrainy…)”.
W zbiorze znajdziemy też kilka esejów, które są, jeśli mogę tak napisać, bardziej osobiste niż pozostałe. Ale i w nich przebija Europa. Gdy pisze o Zaduszkach, słychać echa Austro-Węgier. Esej o cmentarzach to powód do wspomnień o cieniach zmarłych z I wojny światowej. W innym miejscu, przy okazji wspomnień o Janie Pawle II (jego pierwsza pielgrzymka w Polsce – jakże ważna dla historii Europy!) i własnym stosunku do niego, przyznaje się do hippisowskiej przeszłości. Niezwykłe wrażenie na tych, którzy mają dorastające dzieci, musi zrobić esej o stosunku ojca do właśnie dorastającej córki. Są w nim zawarte przepiękne przemyślenia, bardzo trafne i zabawne, a może trochę smutne, uwagi: „Wyludnia się królestwo zabawek i na jego miejsce pojawiają się po prostu potrzebne rzeczy. Zamiast magnetofonowych kaset z bajkami znajduję kasety z Bobem Marleyem i Red Hot Chili Peppers. W powietrzu coraz częściej wyczuwam zapach jakichś Bóg wie skąd branych perfum (…). Drzwi do jej pokoju coraz częściej są zamknięte (…). Od jakiegoś czasu, gdy odwożę ją do szkoły, puszczam w aucie Händla, Vivaldiego albo Bacha. Robię to dla własnej satysfakcji i trochę z przekory. Patrzy na mnie wtedy z ostentacyjną złością, wznosi oczy do nieba, jakby chciała poskarżyć się całemu światu na los, który zesłał jej takiego beznadziejnego ojca. Próbuje wetknąć w pyszczek magnetofonu swoje »Legend« albo inne małpiarstwo, które sam jej podrzuciłem jakiś czas temu i którego sam słucham z wielką przyjemnością. Oczywiście nie pozwalam jej na to. To jest moje auto – mówię – i będę w nim słuchał takiej muzyki, jaką lubię. Fuka wtedy wściekle i próbuje przeglądać się we wstecznym lusterku”.
I także dlatego „Fado” to bardzo mądra i ważna książka.

Skip to content